1 funt szterling = PLN
Pogoda w Luton
Luton
+10°C
Dzisiaj jest: 18.4.2024
   accidentZigZag-Baner pierogarnia banner 170x200  
polbud OMEGA POPRAWIONE   SZKOLA INTERNETOWA BANER
 SHA baner  

MUZYKA JEST WIELKA - ROZMOWA Z BARTOSZEM DRZEWIECKIM

Spis treści

Po pierwszych dwóch minutach prywatnej rozmowy z Bartkiem wiedziałam, że muszę przeprowadzić z nim wywiad. Głównie po to, abyście – tak jak ja – poczuli, jak pięknie i wciągająco opowiada o muzyce. Muzyka wręcz od niego bije. Nuci sobie pod nosem. Gdy spotyka kolegę „od gitary”, natychmiast dają popis swoich umiejętności „na sucho”; wydając z siebie dźwięki basowe oraz grając na niewidzialnych instrumentach. Człowiek o niespożytej energii, muzyk-amator (jak siebie określa), nietypowy i niesztampowy dyrygent, łamie stereotypy i opowiada o swoim życiorysie oraz podróżach muzycznych. Przed Wami Bartosz Drzewiecki, dyrygent chóru Cantus Polonicum z Peterborough.

Bartoszu, powiedz nam na wstępie skąd pochodzisz, z jakiego miejsca w Polsce przyjechałeś do UK?

Pochodzę, podobnie jak prawie cała moja rodzina, aż do pokolenia pra-pradziadków, z Poznania. Część rodziny jest z Kujaw. W stolicy Wielkopolski dorastałem, tam kończyłem szkołę średnią i również tam, na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, ukończyłem wydział psychologii. Oprócz tego, chodziłem do szkoły muzycznej drugiego stopnia: wydział instrumentów perkusyjnych. Zawsze też towarzyszył mi fortepian, był moją pasją. Szkoły muzycznej nie ukończyłem. Później studiowałem na wydziale w Lesznie, który był odpowiednikiem poznańskiej Akademii Muzycznej. Wykładali tam ci sami profesorowie i nauczyciele akademiccy. W Lesznie uczyłem się przez dwa lata, ale potem przerwałem studia z wielu powodów – między innymi po to, aby zająć się muzyką w sposób praktyczny i śpiewać na festiwalach.

Czy teraz, traktując sprawę z perspektywy czasu, uznałbyś, że taka droga była dla ciebie lepsza?

Trudno powiedzieć. Na pewno tak, jeśli patrzy się z punktu widzenia podejścia praktycznego do muzyki; widziałem, jak robi się muzykę i sam ją robiłem. Uczyłem się, jak podejść do muzyki.

Jak urodziła się w tobie miłość do muzyki? Czy muzyka była obecna w twoim domu rodzinnym?

Muzyka była w naszym domu od zawsze. Mój dziadek był muzykiem, oprócz tego, że pracował jako naczelnik zakładu ubezpieczeń w czasach wiadomych. Przez trzy lata studiował fortepian, jego studia niestety zostały przerwane przez wybuch wojny. Później uczył śpiewu, był akompaniatorem i pianistą zarazem. Człowiek klasycznie wykształcony, prawdziwy dżentelmen. Moi pradziadkowie również byli muzykami. Moja jedna prababka wraz ze swoim mężem śpiewała w operze a w dalszym momencie swojego życia, ze względu na ciężkie czasy, grywała na fortepianie np. w kinach do filmów, w ten sposób sobie dorabiając. Moi rodzice natomiast trochę mniej zajmowali się muzyką, choć moja mama lubiła śpiewać.

Jakie były, w praktyce, początki twojej drogi muzycznej?

Po śmierci mojego dziadka, która stała się, gdy byłem w siódmej klasie, czułem, że czegoś mi brakuje. Przez dłuższy czas nie potrafiłem tego zdefiniować. To było coś, co zawsze było w moim życiu i nagle odeszło. Dziadek słuchał dużo muzyki, opowiadał mi o niej, miał dość duży zbiór płyt analogowych i wykonań. Praktycznie codziennie miałem styczność z muzyką. Odkąd ukończyłem sześć lat, często chodziliśmy wspólnie na różne koncerty, do filharmonii, do opery. O muzyce rozmawialiśmy wszędzie i przy każdej okazji, w domu, na wakacjach, w pięknej scenerii leśnej. To był stały element mojego życia, który nagle przestał istnieć. Muzyka odezwała się we mnie ponownie po kilku latach. Stwierdziłem wtedy, że bardzo chcę coś w kierunku muzycznym robić. Środowisko szkoły muzycznej wydawało mi się atrakcyjne i dlatego postanowiłem tam zdawać. Przy tym, starałem się znajdować w tych wszystkich miejscach, gdzie była muzyka...

Konkretna muzyka?

... różna muzyka. Dużo grałem. I tutaj fortepian oraz instrumenty klawiszowe były na pierwszym miejscu. Jeszcze w liceum grałem w różnych zespołach. Na początku fascynowałem się bluesem i to zauroczenie miało ogromny wpływ na mój rozwój muzyczny. Tak naprawdę, pierwszą skalą, którą opanowałem na fortepianie, była skala bluesowa właśnie. Potem popłynąłem w stronę jazz’u, gdzieś tam nawet pojawiły się elementy funky. Był okres fascynacji Deep Purple i ich wczesnymi płytami z lat 70. Na początku studiów natomiast związałem się z ekipą grającą cięższą muzykę i cięższe brzmienie. Na rodzimej scenie byliśmy rozpoznawalni.

Jak nazywała się formacja?

R99 – to odwrócenie nazwy słynnej drogi w USA, route 66. Bardzo miło ten czas wspominam, zwłaszcza, że graliśmy sporo koncertów. Jednocześnie studiowałem psychologię...

Trochę niemuzycznie...

... trochę tak, ale to się łączy. Poznałem profesorów, którzy zajmowali się muzyką. Pamiętam, że jeden z nich grywał na fortepianie i słuchał jazzu. Dużo rozmawialiśmy o muzyce. Zresztą, moja praca magisterska też zawierała w sobie elementy muzyczne, ale to już opowieść na inny raz. A później przyszedł czas na Leszno. I na studia na wydziale edukacji muzycznej z elementami dyrygentury chóralnej. Zajęcia prowadził między innymi Leszek Bajon, który stał się dla mnie ważną postacią muzyczną. Świetny dyrygent i znakomity muzyk chóralny.

Nie rozumiem do końca przejścia od bardzo ciężkich brzmień muzycznych w okresie studiów do dyrygentury. Jak to się urodziło w twojej głowie?

Jako osoba zajmująca się muzyką, miałem w głowie różne nurty muzyczne. Wychowałem się pod wpływem muzyki klasycznej – była ona dla mnie bardzo ważna. Ale chciałem również eksperymentować, doświadczać innych brzmień, stąd elementy bluesa, jazzu i mocniejsza muzyka. One mnie nadal pociągają. To nie jest tak, że mogę się tutaj zajmować tylko muzyką chóralną i niczym poza nią. Muzyka jest muzyką. Muzyka jest wielka i jakiekolwiek ograniczenia względem stylów są niepotrzebne. To wspomniane przez ciebie przejście przyszło zatem naturalnie, bez żadnego kolidowania. Jeśli muzyka jest dla kogoś ważna, to ma ona wiele twarzy, które się ujawniają. Tak to widzę, również na swoim przykładzie: mogę skończyć próbę z chórem, wsiąść do samochodu i włączyć sobie Hendrixa. To jest muzyka, inaczej zrobiona, inaczej wyrażona, ale wciąż muzyka. Nie zawsze postrzegałem muzykę jako jedność – etap dochodzenia do tego wniosku był dla mnie kluczowy.

Czy w czasie studiów skupiłeś się tylko na teoretycznym przyswajaniu wiedzy?

Wbrew pozorom moje studia to nie była tylko czysta teoria – w moim przypadku było to również zdobywanie doświadczenia dzięki wyjazdom na festiwale muzyczne. Po sześciu miesiącach od podjęcia nauki, zacząłem śpiewać w chórze kameralnym Akademii Muzycznej w Poznaniu, prowadzonym przez Leszka Bajona, o nazwie „Motet et Madrigal”. Śpiewaliśmy dużo koncertów. W skład chóru weszli profesjonalni muzycy, studenci, wykładowcy Akademii Muzycznej. To była niesamowita szkoła podejścia do muzyki i – dzięki postaci profesora Leszka Bajona – także do samej dyrygentury i sposobu muzykowania. Dyrygent od zawsze był przeciwnikiem szkolnego ustawiania rzeczy pod pewne wzory. Ciągle powtarzał, że jeśli jesteś w stanie pokazać rzeczy tak, aby inni mogli je odebrać i zamienić je w głos – to po prostu to zrób i nie przejmuj się konwenansami. Bardzo mi się to spodobało. Zacząłem patrzeć na całą dyrygenturę właśnie w taki sposób, nie myśląc jeszcze wtedy, że sam będę dyrygentem. Prawdziwą szkołą wykonywania muzyki były festiwale. Brali w nich udział poważni wykonawcy, to były już poważne projekty. W międzyczasie współpracowałem również z innymi chórami, jak np. chór „Fermata” pod batutą mojego serdecznego kolegi Mateusza Sibilskiego. I z tymi wszystkimi chórami jeździliśmy po Europie. Z tego okresu pamiętam zwłaszcza dwa festiwale. Festiwal Canto Bayreuth w Niemczech, swoją drogą to bardzo umuzykalnione i rozśpiewane miasto – mekka muzyków. Drugi natomiast to Tiroler Festspiele – festiwal w Erl, w Austrii. Mieliśmy okazję śpiewać „Zmierzch Bogów” z cyklu Pierścień Nibelunga, dzieła życia Wagnera. To utwór składający się z czterech oper, w których potrzebny jest śpiew męskich chórów i ogromny skład muzyczny. Wyobraź sobie 140 osób w orkiestrze i około 80 głosów chóralnych nie licząc solistów… Uczestnictwo w tych projektach wyrobiło mój smak muzyczny. Nie podejrzewałem wówczas, że spodoba mi się wykonawczo także muzyka operowa, ale – tu znów wracamy do poprzedniego tematu – muzyka to muzyka. Muzykę tworzą ludzie. Jak się ich pozna, to się okazuje, że wszyscy ludzie są tacy sami, pragną tego samego, mają takie same uczucia i jakoś je wyrażają – tylko forma wyrażania emocji się różni..

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

PROMOWANE OGŁOSZENIA:
carworld new
ABC