1 funt szterling = PLN
Pogoda w Luton
Luton
+10°C
Dzisiaj jest: 30.4.2024
   accidentZigZag-Baner pierogarnia banner 170x200  
polbud OMEGA POPRAWIONE   SZKOLA INTERNETOWA BANER
 SHA baner  

JAK TO SIĘ ROBI... W AGENCJI PRACY?

Spis treści

Z Katarzyną spotykam się popołudniu, w jej domu na obrzeżach Peterborough. Wita mnie z nieśmiałym uśmiechem na twarzy i zaprasza do salonu. Nie da się nie zauważyć jej zaawansowanej ciąży. – To już trzeci trymestr- wyjaśnia Kasia – Urlop macierzyński wzięłam najszybciej, jak mogłam. Wciąż jednak obowiązuje mnie kontrakt z firmą, więc nie licz na to, że podam jej nazwę.

No cóż, nie brzmi to optymistycznie. Mam nadzieję, że w toku dalszej rozmowy uda mi się wyciągnąć więcej informacji. Rozsiadamy się wygodnie na kanapie. I okazuje się, że Katarzyny wcale długo nie trzeba namawiać na zwierzenia. Opowiada o tym, jak po przyjeździe do Anglii cztery lata temu chciała wykorzystać swoją bardzo dobrą znajomość języka angielskiego i pomagać rodakom. Wtedy właśnie po raz pierwszy narodził się pomysł pracy dla agencji rekrutacyjnej. Każde miejsce, do którego się zgłaszała, odprawiało Kasię z kwitkiem. Agencje czytały CV, dochodziły do rubryki narodowość i stwierdzały, że jedyne, co mogą Kasi zaproponować, to praca w fabryce…

Swoje pierwsze zajęcie Katarzyna znalazła dzięki Jobcentre – została asystentką w przedsiębiorstwie finansowym. Po sześciu miesiącach zmieniła firmę, kierując się względami pieniężnymi. Nastąpiła recesja, trzeba było zatem zmienić również i sektor zatrudnienia. Tym razem Kasia wylądowała w telefonicznym centrum obsługi klienta. Tempo pracy, nieludzkie normy do uzyskania, traktowanie pracowników z minimalnym lub żadnym szacunkiem – to sprawiło, iż Kasia po raz kolejny pomyślała o zmianie. Poroznosiła więc swoje CV po agencjach i spokojnie czekała na odzew.

Po dwóch miesiącach zadzwoniła do niej pani z firmy rekrutacyjnej. Znana nazwa, specjalizująca się zarówno w pracy biurowej, jak i fizycznej, zatrudniająca w rejonie Cambridgeshire. Czy wciąż szuka nowego zajęcia? Tak. Czy chciałaby pracować w miłym, przyjaznym zespole biurowym? Pewnie. Czy mogłaby przyjść do agencji natychmiast – są bardzo zdesperowani, ponieważ jej poprzedniczka opuściła pracę bez słowa wyjaśnienia? Oczywiście, czemu nie. – Już wtedy powinnam była dwa razy się zastanowić, na wieść o okolicznościach odejścia Amy – stwierdziła Kasia. – Niestety nie zrobiłam tego. Rozmowa kwalifikacyjna trwała zaledwie parę minut. Byli pod wrażeniem CV Kasi. Okazało się, że zaproponowali jej pracę u siebie, na recepcji. Za minimalną krajową. Skusili ją ostatecznie stwierdzeniem, że mają wielu petentów - Polaków, z którymi mogłaby się porozumiewać w języku ojczystym. Wychodząc z biura, kątem oka zauważyła podenerwowanego młodego Anglika, który – nachylony nad biurkiem jednego z pracowników – głośno pytał o powody swojego zwolnienia, żądał wyjaśnień na piśmie i groził złożeniem zażalenia. Kasia zignorowała drugi znak ostrzegawczy.

Pierwsze dni pracy Kasi upłynęły na intensywnym szkoleniu. Agencja pracy zaznajomiła ją z wewnętrznym systemem, sposobem rejestracji kandydatów, odbierania telefonów, radzenia sobie z osobami przychodzącymi do biura, sposobem prowadzenia dokumentacji. Najważniejsze było jednak przedstawienie zasad obowiązujących w agencji, które są wynikiem przynależności firmy do REC – Konfederacji Rekrutacji i Zatrudnienia. Traktowanie wszystkich na równi, przejrzystość procesów, brak dyskryminacji. – Brzmiało pięknie. Kodeks wyryłam prawie na pamięć i cieszyłam się, że będę pracować w tak innym od wszystkich miejscu – mówi Kasia.

„(…) agencja będzie działać w sposób uczciwy w każdym postępowaniu w stosunku do poszukujących pracy (…)”
– REC Code Of Professional Practice, General Principles, Principle 2 –

Kasia z każdym dniem wdrażała się coraz bardziej w sposób codziennego funkcjonowania firmy. Pewnego razu postanowiono, że będzie się ona zajmować również dokumentami kandydatów, którzy odchodzą z pracy, z woli własnej lub niekoniecznie. Kasia miała w ten sposób odciążyć pozostałe koleżanki pod względem administracyjnym. Procedura była prosta. Zatrudnienie danej osoby kończyło się w dniu, kiedy agencja została o fakcie poinformowana albo bezpośrednio przez zainteresowanego/zainteresowaną lub też klienta. W pierwszym przypadku – zawiadomienie musiało być pisemne i zawierać w sobie prośbę o wystawienie P45 (dokument przedstawiający dochody i kwotę podatku od nich odprowadzoną, który pracodawca doręcza pracownikowi, kiedy już zatrudnienie dobiegło końca). Katarzynie zabroniono wystawiania tego formularza bez wyraźnej prośby we wniosku na piśmie, napisanego przez osobę rezygnującą z pracy. Słowem, samo wypowiedzenie nie miało stanowić o automatycznym wystosowaniu P45. I szefowie Kasi bardzo konsekwentnie tej zasady przestrzegali.  – Wydało mi się to dziwne, zapytałam więc o powód – relacjonuje Kasia. – Usłyszałam wtedy, że „różni idioci” potrafią pójść do sądu pracy i oskarżyć agencję o to, że to ona ich zwolniła, wystawiając P45. I że wcale nie nastąpiło dobrowolne odejście z pracy. Ponoć zdarzyło się to kilka razy w przeszłości, więc agencja musi teraz „chronić swoją d…”, a ja mam tego wszystkiego pilnować. Pamiętam, że zaskoczyła i zniesmaczyła mnie agresja, z jaką wypowiedziano te słowa. Oburzyłam się też na sposób określania byłych pracowników.

Katarzynę uczyniono również odpowiedzialną za wypłacanie tzw. końcowego PAL. PAL, czyli paid annual leave, to nic innego niż płatne dni urlopowe, które pracownik może wykorzystać w dowolnym celu. W agencji Kasi każdej pracującej osobie należało się 28 dni wolnego (włączając dni Bank Holiday) w roku wakacyjnym czyli od 1 października danego roku do 30 września roku następnego. Nie zostają one jednak dane pracownikom z góry – trzeba je sobie najpierw „zarobić”. Po każdym przepracowanym tygodniu, system naliczał pracownikom 0.538 dnia urlopowego i dodawał do zgromadzonej wcześniej puli. Aby pójść na zasłużony urlop, kandydat musiał powiadomić agencję minimum dwa tygodnie wcześniej, oczywiście na piśmie i uzyskać jej zgodę. Niewykorzystane w danym roku dni urlopowe nie miały prawa przejść na kolejny. – Firma była bardzo aktywna, jeśli chodzi o odpowiednie naliczanie „holiday’ów”, zapłatę za nie i pilnowanie, aby za dużo pracowników nie brało urlopu w tym samym czasie – wspomina Kasia. – Szkoda, że jej nadgorliwość kończyła się wraz z końcem pracy danej osoby. Katarzyna była wtedy poproszona o dokładną rewizję pisemnych wypowiedzeń otrzymywanych od pracowników i grupowanie ich na te, które zawierają prośbę o wypłatę zaległego urlopu i na te, które nic na ten temat nie wspominają. W pierwszej kolejności miała zająć się zwykłymi prośbami o P45. Dostała polecenie, aby jak najszybciej zamawiać dokumenty tego typu w dziale kadr, aby potwierdzić zakończenie zatrudnienia. Jeżeli natomiast ktoś domagał się wypłacenia należności za urlop, Kasia miała obowiązek przeliczenia kwoty w systemie i zawiadomienie księgowości. P45 w takim przypadku był zamawiany po wypłaceniu należności na konto kandydata, mniej więcej w odstępie tygodnia. Kasia wspomina, że chociaż zasady były wyłożone w jasny sposób, to jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś tutaj jednak nie gra. Zaczęła zatem zadawać pytania. – Chciałam się dowiedzieć, dlaczego nie możemy wypłacić pieniędzy za urlop wszystkim odchodzącym pracownikom, niezależnie od tego, czy się o nie upomną, czy nie? W końcu wypracowali sobie dni wolne i jeśli ich nie wykorzystali w trakcie pracy, to logiczne jest, że należy im się zapłata pieniężna. W odpowiedzi Kasia usłyszała, że dopóki byli pracownicy o to nie poproszą – to pieniędzy z przydziału urlopowego nie dostaną. – Już miałam powiedzieć, że będę w takim razie przypominać wszystkim o uwzględnieniu takiej prośby w wypowiedzeniu – Kasia uśmiechnęła się przebiegle. – Wtedy kategorycznie zabroniono mi wspominać kandydatom o końcowym PALu pod groźbą zwolnienia z pracy z powodu działania na niekorzyść firmy. Po tych słowach zupełnie zgłupiałam. O jakiej niekorzyści oni w ogóle mówią? Po paru sekundach wszystko niestety stało się jasne… – wzdycha Kasia. Jeśli pracownik nie upomina się o zapłatę za dni wakacyjne i odchodzi z pracy – wtedy należność zasila konto agencji, która zatrzymuje pieniądze dla siebie. Jeżeli wystosowano P45 i osoba oficjalnie przestała być pracownikiem agencji, wtedy jej „holiday” również przepada. Przepada oczywiście na to samo konto, co powyżej. Agencja zarabiała nawet na tych osobach, które w wypowiedzeniu wspominały o PALu. Przy takim a nie innym systemie naliczania dni wolnych czyli 0.538 dnia za tydzień pracy, rzadko zdarzały się okrągłe liczby. Kandydat mógł mieć do wypłacenia należność za np. 3.77 dnia urlopowego. Agencja płaciła tylko za pełne dni, zatem zawsze zostawał ten „ogonek”, który nie był wypłacany i który agencja sobie zatrzymywała. Nawet zmiana terminu roku wakacyjnego z ogólnie stosowanego styczeń – grudzień na październik – wrzesień miała swój cel. Jeżeli ktoś w porę nie upomniał się o swoje wakacje i chciał je wykorzystać np. w grudniu, to okazywało się, że jest już nowy rok rozliczeniowy i że dni nagromadzone do września nie są już dostępne…

Katarzyna starała się omijać zakaz przypominania o PALu. – Najłatwiej było w przypadku Polaków. Kiedy ktoś przychodził z wiadomością, że odchodzi, wtedy dawałam mu kartkę do napisania wypowiedzenia. Informowałam taką osobę w języku polskim, żeby napisała, iż chce pieniądze za niewykorzystany urlop. Pytałam się, czy pamięta, że urlop określa się trzema literami i prosiłam o skinienie głową na tak lub nie. Istny cyrk! Na pewno wiele osób myślało, że jestem wariatką, ale dla mnie najważniejsze było, że pracownicy, którzy odchodzą, dostaną pieniądze. Oczywiście, nie umknął uwadze szefostwa fakt, ze coraz więcej wypowiedzeń od naszych rodaków mówi o PALu. Zaczęły się komentarze na ten temat, które zazwyczaj ucinałam stwierdzając, że nasz naród wie, jak zadbać o swoje interesy. I słyszałam szepty w stylu „f…. Poles”.


„(…) członkowie powinni zwracać uwagę na najwyższe zasady odpowiedzialności społecznej, prawości, profesjonalizmu, sprawiedliwości i uczciwych praktyk w postępowaniu z osobami szukającymi zatrudnienia z zagranicy (…)”
– REC Code Of Professional Practice, General Principles, Principle 9 –

Aby agencja, w której pracuje Kasia, mogła zapewnić zatrudnienie danej osobie – musiała ona przejść przez proces rejestracyjny. Pierwszym krokiem było zawsze wysłanie swojego CV drogą mailową lub przyniesienie kopii bezpośrednio do biura. Kasia mogła wtedy ustalić spotkanie kandydata z konsultantem. Takie spotkanie rejestracyjne rozpoczynało się od wypełnienia czterostronicowej aplikacji. Następnie Kasia kopiowała oryginał dowodu tożsamości (paszport lub dowód osobisty) a kandydat w międzyczasie rozmawiał z konsultantem na temat swojego zapotrzebowania na pracę. – Na początku wszystkich przychodzących do biura umawiałam na spotkania. Nie podobało się to jednak ani konsultantom, ani szefostwu. Konsultanci mieli o wiele więcej pracy niż dotychczas a szefostwu nie w smak było, że tracimy „elitarny” wizerunek – wspomina Kasia. – Nie pomogły argumenty, że każdy ma równe szanse i że powinniśmy traktować wszystkich na równi. Nakazano mi przeprowadzanie selekcji i wybór tylko tych kandydatów, którzy mają najdogodniejsze, najbardziej „wygodne” dla agencji  CV. Na początku agencja kazała Kasi weryfikować, czy dana osoba przebywa w kraju na postawie wizy. Wiza oznaczała, że petenta należy jak najszybciej zbyć. Brało się zatem od takiej osoby jej resume i zapewniało, że na daną chwilę żadnej pracy nie ma (nawet, gdy księgi agencji pękały w szwach od zamówień klientów). Potem wpisywało się jej imię i nazwisko na specjalną, „zakazaną” listę w systemie oraz niszczyło CV. Gdyby agencja oferowała zajęcie osobom z wizami – stałaby się automatycznie odpowiedzialna za śledzenie i pilnowanie ważności wizy. A to z kolei wiązało się z dużą ilością roboty papierkowej i ewentualnymi, srogimi karami pieniężnymi, w wypadku przeoczenia terminów. Agencja wolała tego uniknąć. – Na ten temat panowała istna paranoja. Spotykałam się z osobami, które przyjeżdżały na przykład z Indii i miały takie wykształcenie oraz doświadczenie (szczególnie w dziedzinie medycyny i IT), którego na próżno szukać wśród naszych kandydatów. Wiza automatycznie skreślała ich z rynku pracy, przynajmniej w naszej agencji – mówi Kasia.

Paranoja, o której wspomina Katarzyna, nie ominęła również pracowników z Europy Środkowo- Wschodniej. Aby udowodnić swoje prawo do pracy, należało zarejestrować się w Workers Registration Scheme (WRS) czyli uzyskać dokument Home Office. Dokument jest wystawiany zawsze na danego, aktualnego pracodawcę i potwierdza, że osoba może dla niego legalnie pracować. Certyfikat WRS przestaje być potrzebny po upływie 12 miesięcy ciągłego zatrudnienia, bez przerw większych niż 30 dni. Jeżeli w międzyczasie nastąpiła zmiana pracodawcy – pracownik ma obowiązek zgłoszenia tego faktu do Home Office, które wystawi kolejny certyfikat. Pracodawca ma natomiast obowiązek dopilnowania, żeby jego pracownik uaktualnił swoje dane w WRS. Całą procedurę oraz liczenie kwalifikującego okresu 12 miesięcy zaczynać trzeba od nowa, kiedy przerwa w danym zatrudnieniu była większa niż 30 dni i/lub gdy zmiana pracodawcy nie została zgłoszona do HO w ciągu miesiąca. Kary dla agencji za niedopilnowanie swoich kandydatów w tym temacie nie są tak wysokie, jak w przypadku wiz. Kiedy jednak w hrabstwie zaczęły się wybiórcze kontrole z Home Office – agencja Kasi podjęła zdecydowane działania. – Poinformowano wszystkich zainteresowanych pracowników, że mają tydzień na uaktualnienie danych w WRS. Najważniejsze było wysłanie aplikacji, ponieważ w razie czego zawsze można było powiedzieć, że wniosek wylądował w odpowiednim biurze i czeka na rozpatrzenie. Najwięcej problemów miały osoby, które zgłaszały się do WRS po raz pierwszy. Kwota 90 funtów do zapłaty za aplikację często przerastała ich aktualne możliwości finansowe. Większość pracowników podeszła poważnie do zagadnienia lecz nie wyrobiła się w ciągu 5 dni roboczych – relacjonuje Kasia. W poniedziałek, po upływie terminu, cała firma zabrała się do sprawdzania, kto ma aktualny Home Office i kto wysłał aplikację (kandydaci musieli przedstawić potwierdzenie nadania przesyłki z poczty) – te osoby były bezpieczne. Wszystkie inne zostały zwolnione z kontraktu w trybie natychmiastowym. Powód oficjalny: brak pracy. – Łatwo domyślić się, co tak naprawdę kryło się za zwolnieniem. Agencja pozbyła się kolejnego problemu – wdycha moja rozmówczyni.

Kasia nie mogła również rejestrować osób, które dopiero co przyjechały do kraju i nie zdobyły jeszcze żadnego doświadczenia. Musiała także unikać osób, którym zostało dwa, trzy lata do wieku emerytalnego. Nakazano jej bacznym okiem spoglądać na kobiety w wieku produkcyjnym. – Tutaj musiałam poważnie przekraczać granice – mówi Kasia. – Zaczynało się od niezobowiązującej rozmowy w stylu: „Nie wierzę, że ma pani tylko x lat! Proszę mi jeszcze nie mówić, że ma pani dzieci! Nie? No właśnie tak myślałam, jest pani stanowczo za młoda!” A potem zabierałam CV, obiecywałam szybki odzew, wpisywałam na listę imię i nazwisko, po czym niszczyłam dokument. Agencja starała się unikać młodych mężatek z obawy, że ewentualną pracę może przerwać ciąża. Zobowiązania wynikające z płatnego urlopu macierzyńskiego również były agencji nie na rękę, o czym Kasia miała się wkrótce przekonać na własnej skórze.

Rejestracja w agencji pracy oznaczała dla danej osoby, ze została oficjalnym kandydatem, którego interesy będą reprezentowane przez agencję. – Bardzo dalekie od prawdy, najdelikatniej rzecz ujmując – stwierdza Kasia. – Kiedy przychodziło co do kryzysowych sytuacji, fakt rejestracji nie miał znaczenia. Jeśli klient zażyczył sobie 150 pracowników do pakowania w magazynie na tzw. „wczoraj”, zazwyczaj urządzało się łapankę z ulicy. Praktycznie każdy, kto w tym momencie przekraczał drzwi agencji – dostawał zatrudnienie. Łatwiej było szybko zarejestrować daną osobę, powiedzieć, gdzie ma się udać i co ze sobą przynieść niż obdzwaniać wszystkich kandydatów z systemu, aranżować ich w grupy, zapraszać do agencji, czekać na ich pojawienie się itłumaczyć co i jak. Zawsze zatem radziłam kandydatom, pół żartem pół serio, żeby pojawiali się w nas w biurze choćby codziennie.

Świat jest jednak mały i wieści roznoszą się w miarę szybko. Po kolejnej, wielkiej akcji rekrutacyjnej, zaczęły się telefony do agencji od osób, które już od dawna figurowały w księgach. Ich znajomi dostali pracę z dnia na dzień, więc dlaczego oni czekają już trzeci miesiąc? – Dla takich delikwentów praca o dziwo znajdowała się od razu. Zamykano im w ten sposób usta – mówi Katarzyna. – Nie mogę powiedzieć jednak, że agencja w pełni panowała nad tym, co się dzieje. Najlepszą ilustracją jest przykład Rafała. Podczas kolejnej akcji rekrutacyjnej do fabryki, agencja przyjęła ponad 80% Polaków. Po paru tygodniach pracy okazało się, że niektórzy z nich nie są predysponowani do takiego zajęcia. Prym wśród nich wiódł Rafał Z. Ciągle się spóźniał, często nie pachniało od niego tylko wodą kolońską, zasypiał przy stole (dodatkowo dorabiał sobie na nocki). No i stało się. Podczas sprawdzania raportów wydajności, klient zauważył, że wyniki Rafała Z. są najgorsze i poprosił konsultantów w agencji, aby go zwolniono. Tak też uczyniono. – Jakie było moje zdziwienie, gdy do następnego dnia do agencji przyszedł Rafał R., jeden z pracowników fabryki. Bardzo sympatyczny chłopak, skromny. Jego żona właśnie urodziła im pierwsze dziecko – mówi Kasia. – Rafał R. zapytał się tylko, co takiego złego zrobił? Otrzymał wczoraj telefon, że już nie będzie potrzebny w pracy. A przecież dobrze pracował i wiedzieli to wszyscy. I w tym momencie naszą rozmowę przerwał konsultant, który stanowczym głosem obwieścił, ze jest mu przykro i że decyzja jest nieodwołalna. Kiedy Rafał R. opuścił biuro, konsultant powiedział do mnie, że zwolniliśmy nie tego Rafała co trzeba i że nie można tego odkręcić, bo będzie wstyd. Rafał Z., pomimo braku poprawy w wynikach pracy, jest wciąż zatrudniony w fabryce.

„(…) członkowie powinni wdrożyć takie praktyki biznesowe, które będą zabezpieczeniem przed nieprawną i nieetyczną dyskryminacją (…)”
– REC Code Of Professional Practice, General Principles, Principle 3 –

W marcu tego roku okazało się, że Kasia jest w ciąży. – Nie spodziewałam się żadnych fajerwerków z tego tytułu. Zwykłe gratulacje pewnie by wystarczyły. Nie pogratulował mi nikt, zaczęły się natomiast głupie szepty i komentarze, zwłaszcza w późniejszym okresie ciąży. I tak oto Katarzyna mogła się dowiedzieć, że Polki najprawdopodobniej znajdują się w stanie błogosławionym dzięki piciu wódki, która ma w sobie jakiś składnik zapładniający. Albo, że Polki zachodzą w ciążę, bo wieczorami nie ma co oglądać w telewizji. – Wielokrotnie wołano mnie do okna, które wychodziło na główną ulicę i pokazywano kobiety w zaawansowanej ciąży. Pytano się mnie, czy ta i owa jest Polką i liczono, ile ciężarnych Polek pojawia się na drodze w danym odstępie czasu. Czy reagowałam? A czy miałoby to sens? Stwierdziłam, że mam teraz inne priorytety – mówi smutno Kasia, głaszcząc się po brzuszku.

Powodów do ubliżania dostarczała także sytuacja panująca w dziale repacku jednego z klientów firmy. Na dwadzieścia zatrudnionych tam kobiet, połowę stanowiły Polki, a drugą połowę – Hinduski. Średnia wieku w drugiej grupie wynosiła ok. 40 lat. Żadna z tych kobiet nie zaszła w ciążę w czasie pracy dla klienta. W grupie Polek natomiast było inaczej. Rok temu na urlop macierzyński odeszła Małgorzata, a miesiąc potem okazało się, że w ciąży jest też Ania. – Ostatnią osobą była Ewelina. Okazało się, że termin ma 1. grudnia czyli będziemy rodzić mniej więcej w tym samym okresie – mówi Kasia. Katarzyna musiała znosić komentarze o spisku Polek, które postanowiły po kolei zachodzić w ciążę. – Najbardziej niewybrednym był ten sugerujący, że manager działu o imieniu Paul jest dla nas wszystkich reproduktorem. Mniej więcej w piątym miesiącu ciąży zaczęto Kasię witać słowami „fat cow” („gruba krowa”). Takie specyficzne angielskie poczucie humoru…


Bardzo nieprzyjemna sytuacja pojawiła się na początku lata, kiedy okazało się, że w repacku szykują się zwolnienia z powodu braku zajęć. Agencja posłużyła się zasadą mówiącą, że ktokolwiek dołączył ostatni do zespołu – ten teraz będzie musiał odejść w pierwszej kolejności. Padło zatem na ciężarną Ewelinę. Na szczęście inny klient agencji w Peterborough potrzebował dziewcząt do składania pudełek w swoim magazynie. Praca lekka, łatwa i przyjemna, wykonywana na siedząco, bez konieczności przenoszenia ciężkich przedmiotów. Ewelina już na drugi dzień po zwolnieniu z repacku mogła zacząć tam pracować. Minął tydzień. W środę, jak zazwyczaj, w magazynie odbywała się wewnętrzna inspekcja BHP. Inspektor podszedł do Eweliny, żeby przywitać się z nowym pracownikiem, porozmawiali chwilę, ale Ewelina stwierdziła, ze musi najpierw udać się do toalety. Gdy wstała od stołu i oczom inspektora ukazał się jej brzuszek – zaczęło się piekło. Została natychmiast odesłana do domu i zwolniona z pracy, a klient urządził agencji wielką awanturę. Agencja oczywiście podkuliła ogon i potulnie przyrzekła, że podobna sytuacja nie będzie miała miejsca w przyszłości. I zapewne afera na tym by się zakończyła, gdyby nie fakt, że Ewelina postanowiła o siebie walczyć. Udała się do Citizens Advice Bureau, gdzie w jej imieniu napisano list do agencji żądający wyjaśnienia całej sytuacji oraz powodów zwolnienia. – Zrobiło się na tyle nieciekawie, że agencja poprosiła klienta o pilne spotkanie. W obliczu groźby rozprawy sądowej uzgodniono, że Ewelinę ponownie przyjmie się do pracy, ale tym razem na drugim piętrze, gdzie mieszczą się biura magazynu. Miała wykonywać nieskomplikowane obowiązki administracyjne i przeczekać tam do porodu – opowiada Katarzyna – Po tej całej sytuacji w biurze uspokoiło się na tyle, że łatwiej było mi dotrwać do mojego urlopu macierzyńskiego.

Zapytałam Kasię, czy ma zamiar wrócić po swoim maternity leave do pracy? – Absolutnie nie – unosi się rozmówczyni – Mam zamiar wykorzystać urlop do końca, nawet jego dodatkowy, niepłatny okres a potem skupić się na moim dziecku i spróbować pracy na własny rachunek. Nie będzie to pewnie nic wielkiego, ale zawsze lepsze to niż pracowanie dla kogoś, a tego mam już serdecznie dosyć. Wciąż czuję niesmak po tych wszystkich opisanych i nieopisanych jeszcze wydarzeniach, które miały miejsce w agencji. Swoim znajomym, pracującym przez różne agencje, staram się doradzać i mówić, jak powinni postępować. Opowieść dla PMagazynu też jest próbą pokazania prawdy i apelu, aby walczyć o siebie i o swoje prawa…

Rozmawiała Agnieszka Dudek


O komentarz do artykułu poprosiliśmy ACAS (Advisory, Conciliation and Arbitration Service). ACAS jest niezależną organizacją finansowaną ze środków publicznych, której zadaniem jest propagowanie dobrych relacji między pracownikami a pracodawcami.

-  Jakie są szanse na uzyskanie wypłaty za zaległe dni urlopowe dla pracownika, który odchodzi z pracy?
ACAS: Po pierwsze – pracownicy mają prawo do wypłaty za urlop po zakończeniu ich zatrudnienia, którego to urlopu nie zdołali wykorzystać w danym roku wakacyjnym. Jeżeli urlop nie zostanie wypłacony, pracownik ma zazwyczaj prawo złożyć zażalenie do sądu pracy (employment tribunal) w ciągu trzech miesięcy od daty, kiedy wypłata urlopu powinna była nastąpić.

-  Czy agencja ma jakiekolwiek prawo do odmowy wypłaty PAL (paid annual leave)?
ACAS: Nie. Jeśli pracownik wypracował sobie dni urlopowe i nie zostały one wykorzystane w czasie trwania roku wakacyjnego, wtedy agencja musi wypłacić należną kwotę za urlop.

-  Czy agencja ma prawo zasłaniać się wystawieniem P45 i odmówić późniejszej wypłaty należności za urlop?
ACAS: Nie, P45 jest dokumentem podatkowym i nie ma nic wspólnego z zapłatą za urlop.

-  Czy nie mylimy się w myśleniu, że były pracownik może zażądać wypłacenia urlopu w każdym momencie po zakończeniu zatrudnienia aż do końca roku wakacyjnego?
ACAS: Zgadza się. Chyba, że kontrakt zatrudnienia pozwala na „przenoszenie” dni urlopowych na kolejny rok wakacyjny.

Więcej informacji można odnaleźć na stronie rządowej www.direct.gov.uk w sekcji “Prawa zatrudnienia”. Jeżeli istnieje potrzeba przedyskutowania indywidualnych problemów i zagadnień – prosimy o kontakt z ACAS na numer telefonu 08457 47 47 47. Porady są również zawarte na stronie internetowej www.acas.org.uk.

Artykuł został opublikowany w PMagazynie (02/2010)

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

PROMOWANE OGŁOSZENIA:
carworld new
ABC